się gwałtownie, gotów sięgnąć po pistolet.

  • Eliza

się gwałtownie, gotów sięgnąć po pistolet.

27 June 2022 by Eliza

- Ach, to ty. Nie powinieneś tak chodzić za kimś, kto jest uzbrojony. - Po co przyszedłeś, Bobby? - spytał Gareth, stojąc w progu. RS 274 - Chciałem na chwilę zobaczyć się ze Stacey, to wszystko. Nie wiedziałem, że on pójdzie za mną. - Stacey jest zajęta. - Daj spokój, Gareth. Mam za sobą ciężki dzień, chciałem tylko się z nią przywitać. Wpuść mnie. Na minutę. - Dobrze, wejdź, ale zostań w holu. Pójdę ją zapytać, czy zejdzie do ciebie. Bobby przestąpił próg, po czym odwrócił się. - Hej, czemu w ogóle za mną poszedłeś? - Nie wiem. Przeczucie - odparł Duży Jim. - Ja tylko powiem Stacey Praca „cześć" i pójdę sobie. Bobby jęknął. - No coraz lepiej! Twój cień też przylazł. Czy ja nie mogę spokojnie zobaczyć się z moją dziewczyną? Murzyn spojrzał w stronę furtki. Ścieżką biegł zdyszany Barry Larson. - Jim, co tak nagle wypadłeś z klubu? Przecież jeszcze nie Wiadomo, kiedy inflacja będzie najwyższa skończyliśmy dzisiejszego występu. - Zarządzam przerwę. Do diabła, Barry, nie musisz się mnie trzymać jak matczynej spódnicy. Barry wyglądał na zranionego tą uwagą. - Przepraszam, po prostu myślałem, że coś się stało. - No dobra, wejdź. Zaraz pójdziemy dalej grać. Bobby zmusił się do uśmiechu. - Jasne, wejdź. Muzyk skwapliwie skorzystał z zaproszenia i rozejrzał się dookoła. RS 275 - Ale chałupa, nie? - Fajna, ale zaniknij drzwi - ponaglił go z irytacją Bobby. - Nie chcemy tu nawpuszczać żadnych robaków. Stacey siedziała na krześle, nie spuszczając Mary z oka. Dziewczyna wyglądała na całkiem zadowoloną w swoim małym więzieniu, jak długo miała co jeść i mogła oglądać telewizję. Gareth krążył po całym domu, pilnując ich i co jakieś pół godziny zachodził na piętro, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, a potem nerwowo spieszył na dół, upewniając się, czy tam również nic się nie dzieje. - Stacey? - odezwała się w pewnym momencie Mary. - Tak? - Co ze mną będzie? Kim jest Marita Surma? - Cóż... - Albo on tutaj przyjdzie i porwie mnie ze sobą, albo ktoś przebije mnie kołkiem, tak? - Niekoniecznie. Cała rzecz w tym, żeby odnaleźć właściwą drogę - zaczęła wyjaśniać Stacey, lecz Mary nagle podskoczyła na krześle. - Co się stało? Dziewczyna przycisnęła dłonie do uszu. - On tu jest - wyszeptała. Stacey poczuła, jak dreszcz przeleciał jej po krzyżu. - Ale ja go tu nie zaproszę, nie chcę, nie chcę, za nic, przysięgam! -

Posted in: Bez kategorii Tagged: córki ewy bem, pies tybetański mastif, tede pudelek,

Najczęściej czytane:

zbytnio nad forsą. Zresztą ja też nie, co tu dużo gadać. Dlatego

pojechaliśmy do Meksyku, żeby oderwać się na rok od wierzycieli. Właśnie wtedy nasza sytuacja finansowa nagle się poprawiła. Teraz wiem dlaczego. Susanna handlowała dziećmi. Do diabła, znała się na ... [Read more...]

21

kroczki Angie. Dogoniła go i wsunęła mu rękę pod ramię. - Jeszcze raz dziękuję - powiedziała. - Nie ma sprawy. - Och, to był poważny problem. Prawdziwa katastrofa. Prawie tak straszna jak niekompletna srebrna zastawa czy błoto rozbryzgujące się na oponach jadącego samochodu. - Przewróciła oczami. - Dena nieustannie zmaga się z katastrofami. - Wygląda na to, że masz towarzystwo. Zerknęła w stronę błyszczącego samochodu i dwóch chłopaków, którzy się na nią gapili. - Wymarzone - powiedziała z nutą sarkazmu w głosie. - Myślałem, że się z nimi przyjaźnisz. Westchnęła. - To są niedojrzali zepsuci chłopcy. - Jed oderwał się od samochodu i jej pomachał. - Wiesz co? Oni się założyli. - Jej wdzięczne usta ułożyły się w dziubek. Nie zadała sobie trudu, żeby odmachać. - O co? - To jest właśnie interesujące. - Przysunęła do niego głowę. Ich oczy spotkały się. - O to, który z nich pierwszy się ze mną prześpi. - Powiedzieli ci o tym? - Bobby mi powiedział. - Zrobił jej się dołek w policzku. - Chyba po to, żebym nie zrobiła tego z Jedem. Wyobrażasz sobie? Brig prychnął, jakby go to nie obchodziło. - Więc którego wybierzesz? - Żadnego. - Zarzuciła lśniącą kitką. - Oni najwyraźniej nie rozumieją, że gdy nadejdzie pora, to ja będę wybierać. I pewno nie spośród dwóch zarozumiałych gówniarzy, którzy my ślą tylko o seksie, piłce nożnej i samochodach. Wiesz, są tak wulgarni, że mówią na piersi kobiece zderzaki? Zderzaki! - Prychnęła z oburzenia. - Chłopaczki. - Niechętnie wysunęła dłoń z ramienia Briga. Opuszkami palców musnęła go w rękę. - Na razie! - Pomachała mu uwodzicielsko. Brig patrzył, jak odchodzi. Miał mieszane uczucia. Powinno mu ulżyć, że zostawia go w spokoju, ale jako mężczyzna nie był obojętny na jej wdzięki: kołyszące się biodra, kształtne łydki, wcięcie w talii i podskakujące piersi. Jeszcze raz się odwróciła. Uśmiechnęła się. Zderzaki, tak? Cóż, ona bez wątpienia miała swoje na miejscu. Nie wiedział, jaką grę prowadzi ani dlaczego chce go w nią wciągnąć. Domyślał się, że drażni się z nim jak bogata dziewczyna przyzwyczajona do adoracji mężczyzn. Popatrz, co mam, ale nie dla ciebie, bo jesteś nikim. Kto chciałby to znosić? Może jego brat Chase. On lubił pieniądze. I kobiety. Bogate kobiety. Ale Chase był idiotą. Dobrodusznym idiotą, który wypruwał sobie flaki, żeby żyło mu się lepiej i żeby zadbać o rodzinę. Brig skrzywił się. Gdyby nie Chase, Brig sam musiałby troszczyć się o matkę, a to nie wychodziło mu najlepiej. Nigdy nie umiał okazywać uczuć. Angie podeszła do Jeda i Bobby’ego. Brig nie słyszał, o czym rozmawiają, ale wystarczyło mu to, co zobaczył. Chociaż Angie zarzekała się, że nie jest zainteresowana gówniarzami, popisywała się przed nimi, zaśmiewała się i szeptała z Jedem. Pozwalała, żeby obejmował ją w talii. Odwracała się co chwilę, żeby sprawdzić, czy Brig na nią patrzy. Nie był w nastroju. Coś go do Angie ciągnęło jak każdego mężczyznę. Ale wiedział, że ta dziewczyna może przysporzyć najgorszych kłopotów. Jeśli ma odrobinę oleju w głowie, powinien się od niej trzymać jak najdalej. Ona coś kombinuje i bawi się Jedem i Bobbym, którzy są tak potwornie naiwni. Ślinią się na jej widok, a ona robi ich w konia. Brig odwiesił drabinę na kołki. Usłyszał warkot silnika i dźwięczny śmiech Angie. Przez brudne okno patrzył, jak odjeżdżają. Jed prowadził, a Angie siedziała między chłopakami. Śmiała się beztrosko, uwieszona jednym ramieniem na szyi Bobby’ego, a drugim na karku Jeda. Brig wyszedł z garażu i niemal wpadł na Williego Venturę, który znalazł niezły punkt obserwacyjny między gałęziami bujnego żywopłotu oddzielającego dom od garażu. - Angie... - Willie poruszył ustami, patrząc na odjeżdżający samochód. - Co: Angie? Willie podskoczył i spojrzał na Briga tak, jakby spodziewał się lama. Z trudem przełknął ślinę, odwrócił oczy od przenikliwego spojrzenia Briga i zadrżał. - Ona... odjechała. - Tak, z tymi palantami. Wiem. Willie przestał szaleńczo strzelać oczami. - Nie lubisz Bobby’ego? - Nie znam go. I nie chcę znać. - Jest zły. 22 - Tak? - Briga niewiele to obchodziło, ale podtrzymywał rozmowę, bo wydawało mu się, że Willie chce się przełamać i porozmawiać. Chłopak niewiele mówił i unikał wzroku Briga. Cały czas patrzył za samochodem. - Będą kłopoty. - To samo powiedziałeś o mnie, kiedy się tu zjawiłem. Willie pokiwał głową i patrzył, jak samochód znika z pola widzenia. Ruszył się dopiero, gdy opadł tuman kurzu, który wzbiły koła corvetty. - Z tobą też będą kłopoty. - Wciągnął powietrze. - Ale inne. - Spojrzał na Briga nagle zakłopotany, a potem wziął kosiarkę. - Robota czeka. - Na mnie też. Cassidy była znudzona. Jej najlepsza przyjaciółka, Elizabeth Tucker, wyjechała na obóz, a ona była z matką w mieście dłużej niż zamierzała. Dena stwierdziła, że Cassidy powinna znaleźć się z dala od domu i stajni i zabrała ją do Portland. Zjeździły całe miasto, przeszukały wszystkie sklepy z antykami w Sellwood i obeszły wszystkie sklepy w centrum. Zjadły lunch w restauracji hotelu Danvers, a potem wróciły do domu, stojąc w korkach. Przyjechały kilka godzin temu. Cassidy zaczynała boleć głowa. Była zmęczona i czuła się idiotycznie. Chciała dosiąść Remmingtona i pognać przez pola do podnóży kanionu Bottieneck, gdzie swe źródło miała rzeka Clackamas. Tam mogłaby zrzucić ubranie i zanurkować w krystalicznie czystej wodzie. Może wziąć innego konia, ale to nie będzie to samo. Słońce chowało się za zachodnimi wzgórzami i w dolinie kładły się długie cienie. Młode źrebaki brykały przy stajniach pod czujnym okiem klaczy, które odganiały ogonami muchy. Był piątek. Matka z ojcem pojechali do Portland na kolację, żeby się trochę rozerwać, Derrick umówił się z Felicity, a większość robotników poszła do domu. Z wyjątkiem Briga. Siedział na Remmingtonie i próbował zmusić niesfornego konia do posłuszeństwa. Pewnie gdzieś w pobliżu kręcił się też Willie, chociaż nie widziała go przez całe popołudnie. Cassidy podeszła do płotu i wspięła się na sztachety. Brig ją zobaczył, podniósł głowę i skinął na powitanie. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że mu się przygląda. Klasnął i koń zareagował. Biegł przez chwilę kłusem. Potem stanął jak wryty. - Rusz się, ty żałosny koński dupku! Mięśnie gniadego konia zadrżały. Zastrzygł uszami i przewrócił i oczami. - Nawet o tym nie myśl - ostrzegł Brig. Za późno. Remmington chwycił wędzidło zębami, zarżał i zaczął wierzgać, wzbijając tuman kurzu. Ptaki uciekły. Cassidy ścisnęło w żołądku. Koń parsknął ze złością i pogalopował po suchej ziemi. Brig zaklął. Był cały spięty. Utrzymał się w siodle. Cassidy patrzyła zafascynowana. Remmington zawrócił i pogalopował na drugi koniec wybiegu. Brig mocno trzymał lejce. Przy płocie, pod samotnym cedrem, koń stanął dęba i rzucił ogromnym łbem. Brig ścisnął uda. Źrebak ruszył galopem. Chłopak się pochylił. Cassidy zacisnęła ręce na sztachecie. Patrzyła na nie dającego za wygraną Briga i na uparte zwierzę. Remmington zarżał na znak sprzeciwu i wyrwał do przodu. Stanął dęba. Brig trzymał się kurczowo. Koń ponownie przebiegł długość płotu. Był spieniony. Brig miał koszulę mokrą od potu. Pot ściekał mu po twarzy. - No, dalej, spróbuj mnie zrzucić, ty żałosny sukinsynu. - Koń zarzucił łbem i stanął jak wryty. Cassidy wstrzymała oddech. Kurz opadł. Znowu zleciały się muchy. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Brigowi udało się. I dobrze. Niedługo znowu będzie mogła dosiąść Remmingtona. Ale czy będzie to ten sam narowisty źrebak, który jej imponował, czy zwykły potulny koń? Ta myśl nie dawała jej spokoju. - Już lepiej. - Brig się rozluźnił i poklepał Remmingtona po szyi. - Tak? - Nie odzywaj się, dobrze? Ja tutaj pracuję. Zawrzało w niej. Wskoczyła na wybieg. - Nie chcę, żeby się z niego zrobił pokorny... - Wynoś się stąd - rozkazał Brig spokojnym tonem, żeby nie spłoszyć konia. - Chcesz, żebym stracił robotę? - Z tego, co słyszałam, sam się o to starasz! - Na miłość boską, Cassidy, wyjdź stąd. Pracuję. Tutaj jest niebezpiecznie. Nie wiadomo, co ten koń wywinie. Siedział na Remmingtonie. - Nie masz prawa mi rozkazywać! - Zauważyła, że zwykle promienne oczy Remmingtona straciły blask. Była rozczarowana. - Złaź z niego! - Jeszcze nie, Cassidy. - Obrócił się w siodle, żeby ją lepiej widzieć. Jego usta zacięły się. - To mój koń. Powiedziałam ci, żebyś... ... [Read more...]

stwardnienie rozsianie objawy

spódnice od spodni, lubią gotować, urządzać wnętrza i pracować z

dziećmi. Kiedyś chciała nawet zostać nauczycielką, ale Susannie wydawało się, że to tylko pochodna jej wielkiego sentymentu do dzieci. Paznokcie Milli były zawsze zadbane, jakby dopiero co robiła ... [Read more...]

Polecamy rowniez:

Kalkulator umów o dzieło Niskie Podatki
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 www.stronyinternetowe.konin.pl

WordPress Theme by ThemeTaste